Żeby osiągnąć samodzielność, trzeba próbować i przegrywać.

Żeby osiągnąć samodzielność, trzeba próbować i przegrywać.

Czy Ty też miewasz czasami uczucie bezcelowości tego co robisz dla swojego dziecka? Że te wszystkie stracone poranki, wymuszone spóźnienia, niedoczas i bezsenne noce były niepotrzebne? Robisz co możesz, czasami wychodzisz na wariata przed oczami innych „dorosłych”, a dzieci i tak nie są zadowolone. Z drugiej strony szef, przyjaciel który nie może już ujechać słuchania kolejnej Twojej historii. I ty. Pełne rozerwanie pomiędzy światem bajek i rzeczywistością. Ratunkiem pojawiającym się na horyzoncie młodych rodziców jest: samodzielność dzieciaków.

Droga do samodzielności jest kręta, a porażka sama w sobie jest nam do życia niezbędna. A może bardziej… jest nam niezbędna do nauki. Zacznę jak największy dres pośród rodziców: generalnie chodzi mi o to, że jak ma się dzieci, to non stop przeżywa się jakieś głupie przypały, przez które człowiekowi głupio. I czasami trzeba sobie przypominać z jakich powodów te przypały nam się dzieją. Bo nie dzieją się bez powodu.

Jak zwykle w niedzielę rozkminiam czy dałoby się coś w poprzednim tygodniu zrobić lepiej. Dzień przed poniedziałkiem, więc jak zwykle jest rachunek sumienia i rozliczenie czasu. Szukanie dziury w całym.

Dzieciaki są pół na pół: szczęśliwe i zmęczone. Po piątej niedzielnej kłótni o „byleco” normalnym jest zastanawianie się nad ważnym pytaniem: „gdzie popełniłem błąd i co mogę zrobić?”.

Ale zanim zacząłem manifestację swojego niedzielnego nieszczęścia, swoistą realizację wewnętrznej śmierci pisaną na niedzielny wieczór – wziąłem wdech. I wymyśliłem lekko naiwną historię i parę luźnych oczywistości. Naiwną, bo nie popartą badaniami innymi niż rozmowa przy winie, czy innym jedzeniu. No ale jest to jakoś tak…

The Przepis na samodzielność i ratunek.

Oczywistości dzięki którym uświadamiamy sobie w co wdepnęliśmy:

  • Żeby wychować dobrze dzieci trzeba spędzać z nimi czas
  • żeby spędzać z nimi czas, trzeba mieć czas
  • czasu nie można zarobić, ani dokupić
  • no ni chu%a, nie da się kupić jeszcze więcej czasu… Może Elon Musk coś wymyśli.
  • jak już spędzasz z dziećmi czas, to można go spędzać dobrze, albo źle
  • jak spędzasz dobrze, to jest wszystko super
  • a jak spędzasz źle, to wszystko jest chałwowo. I lepiej idź stąd.

Do tej pory wszyscy nadążają? To są oczywistości, baza do dalszej części. Idziemy dalej. Zakładamy, że dobrze spędzamy czas z dzieckiem. „Efektywnie”. Najprostszą metodą na naukę dobrych zachowań, to samemu dobrze się zachowywać. Simply as that. Dziecko może popatrzeć na nas i jak będzie miało okazję, to spróbuje wykorzystać to co podejrzało przy jakiejś najbliższej okazji. Może to zrobić dobrze, albo źle.

Dzieciaki mają w pierwszych latach sporo zdarzeń losowych. Ich problemy są dla nich najważniejsze na świecie. Jeśli jesteśmy w stanie zatrzymać się przy ich problemach, to szybko udaje się zakończyć kolejną lekcję i iść dalej. Jeśli nie jesteśmy w stanie się zatrzymać i nie przerabiamy problemów na bieżąco, to cały dom „ma problemy z nauką”.

Perspektywa rodzica, nuda i brak wyjścia

Rodzice nie mają wyjścia. Muszą nadążać za wszystkim. Za pracą od 9-17, 6-14, czy 8-20. Za dziećmi, których jeśli jest więcej niż jedno to ich życie przypomina sztorm na pełnym morzu. Nadążać za kalendarzem planowanym tak jak pijany prowadzi samochód.

Rodzice mają wyjścia, ale jakby ograniczone. Demo wersja prawdziwego życia. Możesz grać, ale nie masz opcji save. Więc trzeba grać cały czas. Generalnie jednostką miary jest „fuckup”, a stanem idealnym jest 0. Dążymy do spokoju. Zen. Rodzice – to najbardziej pogodzeni ludzie świata, zaraz po mnichach z klasztoru.

Rodzic może być dobry, albo chuj#@y. Zazwyczaj jeśli chociaż odrobinę się stara, to jest dobry. Jeżeli się w ogóle nie stara, to jest zazwyczaj zły. Takie standardy przyjmuję na potrzeby dzisiejszego tekstu.

Dzieci – PROblemogeneratory mocy

Wszystkie problemy, które generują dzieci rodzice muszą „jakoś załatwiać na bieżąco”. To zajmuje tonę czasu. Jeśli dzieci generują dużo zdarzeń, to rodzic raczej bez możliwości wyboru jest project managerem w głupich projektach. I to często frustruje dając poczucie beznadziejności problemów z którymi się zderza(m). 

To z kolei powoduje, że pierwsze lata życia wydają się być dla rodziców terrorem i pracą z najbardziej niekompetentnymi pracownikami. Jak pijaki z pośredniaka. Ten level. Jest spokój dopóki jest butelka i ciepłe wyro.

Ale to wszystko ma swoje plusy. Wiadomo czego się spodziewać. Wszystkiego. Każdy kto to przejdzie egzamin na wychowanie jakiegoś dziecka, dostaje niewidzialny medal od społeczeństwa całego świata. Wychowanie dziecka na gadającego sensownie stwora, daje wejście do elitarnej grupy, która potrafi dbać o życie.

Lepiej patrzeć na świat pozytywnie

Te nasze głupie problemy. Te wszystkie codzienne fuckupy prowadzą do wielkich rzeczy. Dzisiaj wyciągnąłem z telefonu kilka problemogennych spraw, które zamieniły się w złoto. To są momenty w których przypomniałem sobie, że nawet jak jest źle, to to prowadzi do czegoś dobrego. Po prostu.

I założę się, że każdy z Was znajdzie w swoim domu wiele takich przykładów.

Z Lilą w restauracjia

Nie wpuszczać dzieci do restauracji? Sam się zamknij.

Denerwują mnie szwadrony androidów krzyczących, żeby zakazać wstępu dzieciom do restauracji. Nie macie głowy. Może potrafi to sprawiać problemy i zajmuje czas, ale fajnie móc być ze swoimi ziomkami tam gdzie się chce. Może zanim dzieci się nauczyły etykiety, to trzeba było dać im szansę? Dzisiaj jestem w stanie wziąć Lilę ze sobą do restauracji, zamówić jedzenie i w pełni niezauważeni spędzić przyjemnie poranek.

Chociaż zanim do tego dotarliśmy, to przeszliśmy kamienistą drogę. Ale czy da się oczekiwać od dziecka dobrego zachowania, jeśli nie bywa ono w danej sytuacji i nie jest w stanie przetestować samego siebie?

Pamiętam jedną traumę restauracyjną w której głównym bohaterem była źle pachnąca kupa. W jednej z warszawskich restauracji. Czułem się po tej akcji paskudnie, zaskoczyła mnie. Ale to był wypadek. Jedna akcja. Współczuję ludziom, którzy mogli być tym dotknięci. Lekcja zaliczona. Idziemy dalej.

Przeszliśmy przez wybrzydzanie przy stole. Płacz, bo sok nie ten. Teraz jest mistrzostwo świata. Nauczyliśmy się współpracować. Zapłaciliśmy to spóźnieniami, zmianami planów, ale było warto. Dzisiaj mamy lepiej.

Lila w Pracy

Nieletnie dzieci w pracy. Bez umowy.

Zanim możliwe było zabieranie dzieci do pracy, działy się rzeczy niewyobrażalne. Przy pierwszych próbach zdarzało się, że nie dojeżdżałem do pracy, bo musiałem zawrócić już w drodze do niej.

Sam nie wiem co jest gorsze. Czy zawracanie w połowie drogi, czy wchodzenie do biura na pięć minut, żeby po prostu odbić się i wyjść, bo dziecko nie chce współpracować na żadnej płaszczyźnie?

Jakkolwiek. Minęło trochę czasu, trochę popróbowaliśmy. Teraz jesteśmy w stanie jechać razem do pracy na cały dzień. Nie ma krzyków, jest współpraca.

Było kilka prób wspólnej pracy. Nie każde miejsce nadaje się na socjalizację pracową. Pierwsze próby to bardziej dezorganizacja. Niestety „Pracowe Przedszkole” to eksperyment. Z mojego punktu widzenia warty tych wszystkich prób i straconego czasu.

Najbardziej dzieciaki zakochały się w „mojej pracy” w momencie kiedy spędzałem czas w biurach Stadionu Narodowego. Do dzisiaj wspominają dobrze ten moment. Na pewno ułatwiło to pokazanie dzieciakom tego jak pracuję i z kim 🙂

Hajs, Hajs, hajs.

Przechodzimy fazy zbierania pieniędzy i wydawania ich na głupoty. Ostatnio przetrenowaliśmy dzieciaki w cukierni. Sami kupili sobie rurki z kremem. Dogadali się ze sprzedawczynią, odebrali towar.

Wcześniej przechodziliśmy przez fazę wstydu i oporu do rozmowy. Niedługo później doszliśmy do pewnej niezależności i rozumienia tego po co są pieniądze, ile znaczą i jak z nich korzystać. Mam wielką nadzieję, że to zaprocentuje w przyszłości lepszym przygotowaniem do codziennego życia.

Nie wiem jak było u Was, ale nauka szacunku do pieniędzy szła jak po grudzie. Najlepszym przykładem jest historia w której Lila schowała złoty zegarek w swojej zabawce, a zabawkę ukryła na dworze. Na miesiąc, czy coś około tego. Dzisiaj już rozumiemy co jest cenne, a co mniej.

Pisanie

Nauka pisania. Zabiera dużo czasu. Odmóżdża rodzica. Wprowadza w tryb zombie.

Pisanie jest szczególną umiejętnością. Zajmuje mnóstwo czasu. Dla dorosłego jest przymusowym powrotem do podstaw. Do momentu kiedy nie nauczysz dziecka przynajmniej podstaw, to jest ono zdane tylko na Ciebie. Jak już dogonisz moment w którym dzieci przechodzą z pisma obrazkowego na pisanie… to jest bezcenne. To jest zmiana w motyla.

Nauka zajmuje rodzicom mnóstwo czasu, a efektem tego jest czasami posługiwanie się przez rodziców głupim słownictwem w pracy. Niech rzuci kamieniem ten kto podczas rozmowy w robocie nie zdrobnił dziecięco jakiegoś słowa, nie wtrącił jakiegoś własnego „domowego szyfru” albo nie przeklął beztrosko przypominając sobie o ostatniej nieprzespanej nocy.

ej, ty, Rodzicu, jak już nauczysz czytania i pisania, jakość Twojego życia wzrośnie. Serio. Zrób to szybko. Dla własnego dobra.

Podczas tego trudnego czasu kiedy w domu porozumiewasz się z dzieckiem obrazkami i pojedynczymi literami, możesz mieć problemy z dogadaniem się z ludźmi w pracy. Oni potrafią mówić zdaniami wielokrotnie złożonymi. Ty nie. Kosmici.

Zmiana obuwia, podstawa

Sam zakładam buty

Moment w którym nie trzeba być człowiekiem od zakładania innym ludziom butów, to jest kosmos. Człowiek później tak bardzo przyzwyczaja się do „niezakładania komuś butów”, że jest w stanie przez tydzień przeoczać dziurę w szkolnym kapciu. Zły rodzic.

Dlaczego o tym wspominam? Bo z dziesięć razy spóźniłem się, bo nie potrafiłem zorganizować ubrania dwójki dzieci w komplet ubrań. W jakiś magiczny sposób, jedne ubrania trzymają się na ciele dłużej, drugie krócej.

Dzisiaj nie dość, że sami zakładają buty, to potrafią wybrać sobie całą stylówkę do przedszkola. A dla mnie jest to dodatkowe 20 minut życia o poranku.

Spanie czasami ogarniają wilki

Nauka spania

I specjalnie nie rozwodzę się nad pierdołami. Bo niektóre rzeczy w całym tym chaosie załatwiają się same. Nikt nie zna skróconej metody na naukę spania. Jednym dzieci śpią, innym nie śpią 😉 Czasami pomagają zwierzęta, usypiając dziecko za Ciebie.

Ten sam pies, który usypia dziecko, sam nie do końca rozkminia, gdzie powinien spać. Przy okazji jego też musisz uczyć dobrych manier. Nie gryzienia gości w rękaw, sikania w lesie i spania we własnej budzie.

Misja wychowanie, trudne zadanie od którego głupio uciekać

Wychowanie dzieci to trudna sprawa. I nie ma na nie żadnej prostej metody. Jest banalnie: wszyscy popełniamy jakieś błędy. I lepsze są błędy, które naprawiamy, niż bezruch. Każdy z nas ma na sumieniu milion złych decyzji. To są same oczywistości!

Każdy fuckup prowadzi do jakiegoś sukcesu. Nawet jeśli tym sukcesem są błahe dla nas sprawy: samodzielność w czytaniu, jazda na rowerze czy umiejętność gotowania, czy posługiwanie się łyżką.

       Wychowanie jest jak maszyna losująca w Lotto. Nie wiadomo jaki numer będzie wylosowany dzisiaj, ale jakikolwiek by nie był, to kryje się pod nim zadanie na które i tak nie jesteś gotowy.

 

3 comments
  • Matka Teresa
    17/10/2017

    Dobrze napisane, święta prawda 🙂 Czasami przydaje się rodzicowi i jemu pomaga (przynajmniej mi pomaga) umiejętność wmówienia sobie, że jest fajnie 😀 Bo jak jest naprawdę fajnie, to nie trzeba sobie wmawiać.

  • RockDaddy
    29/11/2017

    Mega tekst. Serdecznie Was pozdrawiam

    • Tata w Pracy
      29/11/2017

      Szkoda, że te mega teksty, które mi się podobają, nie są najchętniej czytane 😉

Comments are closed.