Co mam na myśli mówiąc, że mam w domu chore dzieci?

Co mam na myśli mówiąc, że mam w domu chore dzieci?

Hell yes. Z każdym kolejnym rokiem uzmysławiam sobie, że im więcej na temat dzieci wiem ja, tym świat wie… tyle samo co kiedyś, albo jeszcze mniej. Każda kolejna nieprzespana noc, każda zmieniona pielucha, każdy obiad, który wystygł i każdy wytarty z nosa glut, zbliża nas do stanu „pełnej świadomości” – k***a-zen.

Ten stan wyższej świadomości powoduje, że w normalnym świecie – my rodzice – jesteśmy już na tyle doświadczeni, że mamy w dupie wszystko – poza dobrem swoim i swojej rodziny.

Aczkolwiek im dalej w las, tym znowu bardziej interesuje nas świat zewnętrzny. Niestety, ale ten proces ponownej socjalizacji jest powolny. Wcale nie dziwi mnie, że tak jest.

Zauważyliście jakie generujecie reakcje, kiedy serwujecie tego typu teksty w pracy?

  • dzisiaj muszę zawieźć dzieci do lekarza, nie będzie mnie w biurze
  • nie spałem dzisiaj, bo dzieci mają zapalenie spojówek, sorry słabą mam komunikację
  • nie idę dzisiaj na spotkanie, mój garnitur właśnie się obrzygał
  • muszę wyjść dzisiaj pół godziny wcześniej

Reakcje „szefa”, czy współpracownika bywają różne:

  • Człowieku, ok, bierzesz to z urlopu
  • ALE BĘDZIESZ PRZY LAPTOPIE
  • musisz? dzisiaj mamy status…
  • pamiętasz, że jutro mamy termin ukończenia prezentacji?

Dobry pracownik był i mało pił

Pamiętajcie do cholery jasnej, że głupie wymówki od pracy robi się jak się jest gówniarzem-patefonem, któremu nie chce się nic robić. Rodzice, pracują, żeby zarobić hajs na jedzenie. Jak mówią, że potrzebują wolnego – to jest to jakiś ważny powód. Zapewniam Was, biuro – praca, jest lepsze od zimowego domu, w którym dzieci się nudzą.

Na początku rodzicowej kariery, uważałem, że jak praca dzwoni podczas wizyty w przychodni – to jest to ważny powód, żeby temat załatwić na miejscu. Dzisiaj, po wielu podobnych przygodach – już mi się nie chce. Lawirować pomiędzy „zakaz rozmawiania przez komórkę” przez „pan tu nie stał”, aż po „kto jest ostatni w kolejce”. Kataklizm po którym kończy się dzień ze stłuczonym ekranem w telefonie i pękniętą obudową w lapsie.

Abstrahując od powyższych.

Co mamy w głowie, mówiąc do szefa, że mamy w domu chore dzieci:

„Dzieci mają gluty od tygodnia i charakterem przypominają dwie Beaty Kempy połączone mendowatością Niesiołowskiego. Ich poczucie humoru można porównać do poczucia humoru Jarosława. Od tygodnia mają gluty, ale nie zdążyłem pojechać do lekarza, bo jakimś cudem świat nie zaczyna działać po godzinie 18:00 – czyli tak jak wychodzę z pracy.

Staraliśmy się zrobić wszystko, żeby te dzieci nie musiały chorować, a ja żebym nie musiał brać kolejnego urlopu. Tak, spróbowałem wszystkiego. Tak, próbowałem lekarza prywatnego. Po przyjściu z pracy, siedzieliśmy z dziećmi do 1 w nocy, bo średnio chciały spać. Maile ogarnialiśmy do 3 nad ranem. O 7 wyjechałem do pracy i ciągnąłem tak przez tydzień nie mówiłem, że jest jakikolwiek problem.

Drodzy młodzi współpracownicy. Mówiąc „urlop” bo „mam chore dziecko” – oznacza bardziej „muszę dobrowolnie oddać się do obozu pracy” aniżeli „walcie się bezdzietni frajerzy, lecę na Teneryfę”. Wolałbym odwalać bezsensowne godzin przy biurku niż sprawdzać jak papier toaletowy radzi sobie z niekończącym się glutem.

Tak, mogliśmy sobie nie robić tych dzieciaków i nie truć Twojego bystrego umysłu. Mam nadzieję, że nie będziesz kiedyś korzystać z pomocy moich dzieci, bo do wsparcia tychże w ich młodym wieku – nie przyłożyłeś choćby palca. A my tak.”

Życzę siły rodzice. Sezon chorobowy będzie kończył się w okolicach marca. Jeszcze tylko cztery miesiąc.e

11 comments
  • Mahda
    14/12/2015

    yes yes yes!!! Zawsze mam zawał jak muszę porposić o wolne a powód zawsze jest poważny. Dziwne, że młodsi koledzy nie mają roblemu z braniem urlopu na żądanie z okazji kaca giganta. Ale pocieszające, że to działa wszędzie.

  • Dominik
    14/12/2015

    Ostatni argument o braku wsparcia w młodym wieku bardzo mi się podoba. Muszę tego wypróbować 🙂

  • Kuba
    16/12/2015

    Pod tym względem mam bardzo wyrozumiałych szefów i współpracowników. Nigdy nie ma problemu, że muszę wyskoczyć na 40 minut, bo mamy USG czy jak wpadam do biura półgodziny spóźniony. I to jest piękne 🙂

  • Tomek
    21/12/2015

    Ktoś musiał Cię nieźle wkurzyć 🙂
    Najciekawsze jest to, że ten tekst dotrze tylko do tych, którzy mają dzieci i się nimi zajmują. Reszta zupełnie nie zrozumie (o ile w ogóle przeczyta albo zajrzy tutaj 🙂
    Powodzenia i zdrowia dla dzieciaków
    A przy okazji – polecam (też cholernie trudne w realizacji) 3 tygodniowe wyjazdy (dla dzieci) w góry. Po kilku takich eskapadach (regularnie co roku) praktycznie skończyło się chorowanie.

  • Ola
    23/12/2015

    Rozumiem, macie dzieci= macie problemy. Wszystko naprawdę fajnie, ale to działa w dwie strony. Czy z perspektywy pracodawcy i współpracownika zawsze muszę odwalać coś za kogoś kto ma dzieci i muszę brać odpowiedzialność za jego nieobecność z powodu dzieci? Poza tym dlaczego ktoś kto nie ma dzieci musi stać w kolejce do rozdziału urlopów, wolnego w długie weekendy, czy brania nadgodzin, żeby nadrobić zaległości z powodu nieobecności dzieciatych? Tylko dla argumentu, że czyjeś dziecko może kiedyś odkryć lekarstwo na wszystkie choroby świata mam płacić frycowe i rezygnować ze swoich praw? Jak organizować pracę jeśli pracownik jest na wiecznym L4 z powodu ciąży/choroby dziecka? To naprawdę bardzo trudno znaleźć równowagę pomiędzy mam prawo i mam obowiązek.

    @Mahda- bezdzietni biorą urlop na żądanie z powodu kaca? Masz te same zasrane 4 dni- skorzystaj z nich. Nikt Ci nie broni.

    Dziecko jest chore? również możesz wziąć zwolnienie. A nie chrzanić, że wolisz siedzieć w biurze niż z chorymi dziećmi. Bezdzietni też wolą siedzieć w biurze robiąc swoją robotę niż siedzieć w biurze i robić robotę swoją i czyjąś.

    @Tomek- tekst dotrze do wybranych. A jak ma być inaczej, skoro z tekstu wypływa postawa roszczeniowa. I nie, nie jestem bez serca, ale czasem mi się chce rzygać na ciągłe faworyzowanie ludzi z dziećmi. Możecie mi nawtykać inwektyw, ale to nie zmieni faktu, że kij ma dwa końce i tak jak do mnie nie do końca przemawia taka postawa, tak do Was nie przemówi moja.

    Wkurza mnie permanentne olewcze podejście rodziców do ludzi, którzy rodzicami nie są- przywileje należą się tylko Wam, bo tylko Wy macie NAPRAWDĘ WAŻNE sprawy? Jasne, rozumiem, że Wasze dzieci są dla Was najważniejsze, ale mnie kompletnie nie muszą interesować. Z premedytacją przejaskrawiam to, ale chcę Wam uświadomić również to, że fakt posiadania przez Was problemów z tego powodu, nie umniejsza ważności moich. I tekst w stylu: nie masz dzieci, możesz zostać po godzinach, możesz zrobić projekt za rodzica na L4 z powodu dziecka, przecież nie masz WAŻNYCH spraw, bo NIE MASZ dzieci doprowadza część bezdzietnych ludzi do furii. Nie mam dzieci = nie mam swojego życia?

    • Tata w Pracy
      23/12/2015

      Cześć,

      muszę Ci coś przyznać. To jeden z najlepszych komentarzy jakie ktoś napisał na moim blogu. Nie miałem okazji spotkać jeszcze osoby, której dotknęły talkie problemy. Zazwyczaj to ja sprzątam po tych niedzieciatych. Sytuacji w której ktoś sprzątał po rodzicu nie znam. Ale na Twoim miejscu ewidentnie bym się wkurwił!

      Nie mam za dużo czasu żeby teraz rozkminiać Twoją sytuację, ale klaruje mi się pewna zależność. Jeśli jesteś młodym człowiekiem – nie masz dzieci – masz przejebane w robocie – jest normalne, śmigasz za starszych.

      Ale jak jesteś po 30tce, nie masz dzieci – to faktycznie, może Cię dotykać pewien zgrzyt związany z faworyzowaniem dzieciatych. To jest raczej konflikt, którego nie rozgryziemy. Będzie zawsze. Jakbym nie miał dzieci, to bym pewnie pilnował swojego czasu i w dupie miałbym rodziców. Natomiast jako naznaczony rodzicielstwem, mam inne poglądy. Natomiast szanuję Ciebie. Zamieniłbym się na role. Ponarzekałbym i pobił się z dzieciatymi.

      • Ola
        30/12/2015

        Dziękuję za niewylanie wiadra pomyj i chęć zrozumienia tej drugiej, choć nie jedynej innej opcji. Korzystając z wolnej chwili „dookreślę się” życiowo- mam 36 lat, nie mamy dzieci, ponieważ nie możemy, nie dlatego, że tak sobie wybrałam. Jestem lekarzem, odkąd zaczęłam pracę istniała presja ze strony współpracowników i szefów (niejednokrotnie artykułowana wprost): nie masz dzieci- możesz napierniczać dyżur za dyżurem, brać każdą wizytę domową, bo przecież nie masz nic lepszego do roboty. Ja też czasem zamieniłabym się z Tobą, dzieciatym. Nie żeby się bić, żeby mieć się cieszyć z rodzicielstwa, które mnie nie było pisane. To wszystko nie zmienia jednego: tylko od ludzi egzystujących ze sobą w jednej tyrze/ podwórku/ szeroko rozumianym środowisku zależy, czy wzajemny szacunek pozwoli nam lepiej żyć. Bez roszczeń w obie strony, raczej z empatią i sympatią.

        • Kasia Kondej
          12/02/2016

          Zatem z empatią pomyśl o tym – co mam zrobić z dzieckiem w długi weekend? szkoła nie czynna, przedszkole nieczynne. Kiedy mam jechac na wakacje? w październiku? klasówki – w kwietniu? czy w lipcu/sierpniu kiedy z szkoła zamknięta i i tak logistycznie ledwo ogarniasz gdzie i z kim dziecko spędzi czas? Jak bardzo trzeba nie mieć serca by siedzieć w nocy na nadgodzinach wiedząc, że Twoje dziecko ma 40 gorączki? Ja nie robię tego na złość Tobie. Kiedy nie miałam dzieci – karnie brałam każdą Wigilię, każdego Sylwestra, a na wakacje jeździłam wtedy kiedy miałam ochotę. Teraz już dla Ciebie tego zrobić nie mogę. Moj dziecko mnie bardziej potrzebuje.

  • Zyczliwy
    23/12/2015

    Przynajmniej tak długo jak mamy obowiązkowy ZUS. Czyli system, w którym starość obywatela zależy od tego ile ma dzieci. Ile ma sąsiad dzieci.

  • elli
    25/12/2015

    Dzieci mają nie tylko ci bezpośrednio „dzieciaci”. Dzieci ma całe społeczeństwo. Bez tego zginiemy jako gatunek. I czy nam się podoba czy nie, to musimy znieść dzikie wrzaski w parku, karmiące matki z nie zawsze atrakcyjnym biustem, czasem o zgrozo przewijające i obcierające ob..ne tyłki pociech, pchające się brzuchate ciężarne, którym trzeba ustąpić miejsca, zdesperowanych i nieporadnych ojców w marketach ganiających za rozwydrzonym potomstwem, babcie przesadnie zachwycone mniej lub bardziej udanymi wnuczętami. Pamiętajmy, że my też (choć to korposzczurom wydaje się niemożliwe) nie zawsze prezentowaliśmy się nienagannie w markowych ciuchach z laptopem i smartfonem w łapie, tylko darliśmy się, sraliśmy, sikaliśmy w pieluchy i gdzie popadnie, rzygaliśmy, pchaliśmy (obecnie nienagannie wymanikiurowane), a wcześniej obślinione łapy do paszczy i papraliśmy potem wszystko, uciekaliśmy w parku, na ulicy i innych niebezpiecznych miejscach traumatyzując rodziców, a potem robiliśmy milion innych rzeczy, z biegiem czasu coraz gorszych, o których wstyd wspomnieć, a rodzice i wszyscy inni musieli to wziąć na klatę. Więc jeśli wspominając osobiste, tak uciążliwe dla społeczeństwa dzieciństwo nie decydujecie się na potomstwo, by nie powielać własnych parszywych genów, to przynajmniej wspierajmy innych.

  • Maruszka
    30/12/2015

    Hmmm, mogłabym długo narzekać na swoją firmę i pracę, ale właśnie dzięki Tobie doceniłam jedną rzecz: dopiero po paru miesiącach pracy, przy okazji jakichś prywatnych rozmów przy kawie czy obiedzie, dowiedziałam się, czy moi najbliższy współpracownicy w ogóle mają dzieci (co do dalszych współpracowników – wciąż tego o nich nie wiem). Bo nigdy to nie był argument przy rozdzielaniu urlopów, obowiązków czy organizowaniu spotkań.
    To się chyba nazywa profesjonalizm czy jakoś tak 😉

Comments are closed.