Dzieciaki dają pewne przywileje

Dzieciaki dają pewne przywileje

Ten wpis miał najpierw nazywać się „Nie wierzę, Straż Miejska mi pomogła!” ale zmieniłem pomysł. O straży miejskiej będzie, ale chwilę później. Jeśli masz dziecko, to wiesz jak często trzeba w pracy używać różnych argumentów, żeby wyjść wcześniej: żona się pochorowała muszę ją zawieźć do lekarza, dziecko się zrzygało kredkami, musiałem jechać do weterynarza bo dzieci ukrzyżowały psa, złamałem nogę, dzieci wyrwały mi kierownicę w samochodzie itd…

Nie dość, że całe moje życie przed dziećmi było jedną wielką serią małych przygód, w które ciężko było uwierzyć, to pojawiły się dzieci. Teraz to jest przygoda, wielka i nigdy niekończąca się. Ciężko uwierzyć, że tyle się tego dzieje. Cóż. Tak niestety jest. Myślę, że gdybym w pracy miał nad sobą bezdzietnych (albo głupich) ludzi – to moja kariera w bieżącej firmie byłaby krótka i głośna. A tak jest długa i głośna. Parę razy spotkałem się na moim blogu z komentarzem: kto ma pszczoły ten ma miód, kto ma dzieci, ten ma smród 🙂 U mnie smrodu nie ma, ale porównanie jest zrozumiałe.

Mając dwójkę dzieci, sposobności do skrócenia sobie dnia pracy jest milion. Gdyby ktoś mnie na siłę trzymał zawsze w biurze, to musiałbym szukać nowej roboty. Współczuję ludziom, którzy nie są w stanie zabrać swojej pracy do domu i w ten sposób rekompensować urwanych godzin. Nie jestem fanem używania w stosunku pracodawcy wymówek typu: mam dzieci, to musisz mi dawać wolne, dawać urlop, dawać luz, nic ode mnie nie chcieć. Wolę zarobić/odrobić swoje zobowiązania i nie musieć wykorzystywać wymówek. A co gdybym nie mógł? Rzuciłbym taką pracę.

Trochę odszedłem od tematu… dzisiaj wyszedłem dwie godziny wcześniej, żeby zawieźć żonę do lekarza. Jest to jakiegoś rodzaju przywilej. Pierwszy dzisiaj.

Uciekasz z pracy szybciej, żeby jak najwcześniej wyjechać w drugą stronę. Dojeżdżasz do domu. Szybki zawrót spod domu, godzina w drugim kierunku. Stanie w korku. Krzyczące dziecko z tyłu. Niepocieszona żona. Nie ma ulgi. Nie ma przywilejów. Mam przyklejone na szybach zaciemniacze z Toy Story, ale nikt mi na ulicy nie daje z tej okazji żadnych ulg.

I po tych nieszczęściach pierwsza niespodzianka. Tzn zanim pojawiła się pozytywna niespodzianka, to trafił się głąb z rejestracją rozpoczynającą się od literek EL, który ukradł miejsce parkingowe. Miał w dupie dzieci. A o tych LU mówi się źle. Chyba należy poszerzyć listę.

Straż miejska jest cool

Staliśmy 40 minut w korku, przejechaliśmy 300 metrów. Albo znajdziemy miejsce parkingowe na odcinku 100 metrów, albo wracamy w największy korek i minie kolejne 30 minut zanim będziemy mieć drugą próbę. Olewamy propozycję żula, który chce nas postawić na zakazie. W okolicy kręci się straż miejska, rozdająca mandaty ludziom.

Wyrzucam żonę na ulicy, sama idzie do lekarza. Zostaję z dziećmi i szukamy miejsca do zaparkowania. Córka drze się wniebogłosy, uchylam szybkę, pytam pana Strażnika czy widział gdzieś w okolicy wolne miejsce. Mówi, że nie. No to jadę dalej. Chociaż jazda to za dużo. Długość samochodu pokonuje się w minutę.

Pan Strażnik zreflektował się, że to co słychać z samochodu to nie jest dzwonek telefonu, tylko płaczące dziecko. Rozejrzał się i zaproponował, że zwolnią swoje miejsce – to na którym stoi radiowóz. Poprosił, żebym pojechał na wstecznym pod prąd, a oni odstąpią swoje miejsce! Zabierali się za odstawianie radiowozu, ale korek był taki, że jedna z ciężarówek przyblokowała mi przejazd.

Pan Strażnik nie odpuścił i znalazł dla nas miejsce dalej! Poszedł na to miejsce, przyblokował chętnych i pomógł! Jeśli przypomnicie sobie wszystkie historie związane z SM, to ta dzisiejsza historia bije je wszystkie na głowę. Taką straż rozumiem! W służbie potrzebującym.

Ale to nie koniec. Zaparkowałem. Pytam gdzie parkomat? A co mówią panowie?
„Panie, my już jedziemy, niech pan nie płaci, niech się pan dziećmi zajmie.”

To chyba rekompensata za mandat, który wystawili mi kiedy stałem pod szpitalem, dzień po porodzie. Wtedy wlepili mi mandat 30 minut po zakończeniu 4 godzinnego biletu. Taka karma.