Idą święta – a ja nie czuję świąt

Idą święta – a ja nie czuję świąt

Mam przeogromną chcicę napisać tekst w stylistyce jaką miałem jeszcze dwa lata temu. Cholera, jak ja byłem wkurwiony na życie. Powiedziałem nawet sobie kiedyś, że przestanę bluzgać, bo przecież to nie wypada tak publicznie. A im więcej osób czyta, tym większy zasięg takiego pojedynczego przereagowania. Nic jednak nie zastąpi siarczystego bluzga, np. żeby krótko skomentować trudne do przełknięcia fakty życiowe.

Latające komputery

Żeby zaplanować sobie święta, potrzebujesz mieć komputer. Tablet i smartfon nie są aż tak wygodne. Nie wspominam o pracy, podwójnej, jaką trzeba zrobić przed wyjazdem na kilka dni. Wiem, że przy dzieciach nie powinno używać się wulgaryzmów. Ale jeśli na przykład przed Tobą stoi dziecko, trzyma Twojego laptopa – widzisz na jeszcze świecącym ekranie otwartą prezentację i Excela – podsumowanie prac, przed pójściem na urlop. Pracowałem nad tym ostatnie 4 godziny. Teraz laptop jest w rękach mojego dziecka. Nosi go, a w nim skondensowane wiele godzin mojej pracy. Upuści czy odstawi na miejsce?

Moje dziecko, mały potwór, pokazuje mi jednak, że wygra. Chwilę później widzę to na własne oczy, moje dziecko umie rzucić laptopem na odległość jednego metra. Ma dopiero dwa lata, a rzuca rzeczami w około, jak Pudzianowski betoniarkami. Jaram się, że to potrafi. Nie jaram się, że potrafi zrobić ten rekord właśnie moim laptopem.

Ja w jej wieku nie miałem laptopa. W sumie jak byłem w jej wieku, to nie było laptopów. Ciekawe co ja bym zrobił. Czym bym rzucał? Ostatnie co pamiętam to jak rozbijam cegłówką „zdalnie” (bo na kablu) sterowanego Poloneza.

Magiczne słówko

Ence pence… Jak można krótko zawrzeć w jednym słowie, wiele znaczeń: „oboże, ale jestem nieszczęśliwy, że ten komputer, z włączoną pracą, upadł, nieszczęśliwie, dzięki mojemu dziecku, które kocham, jego ekran zgasł” ?

Czy to nie zawiera się w słowie:
Ku@&a?

Nie, nie chodzi o słowo „Kupiła”. Ale dobra. Miałem chcicę napisać w starym stylu. Oczywiście coś musiało sprowokować moje lekkie nocne poddenerwowanie. Jako, że ludzie mnie zazwyczaj średnio prowokują, to prowokuje mnie czasem rzeczywistość.

Lepsze, wrogiem dobrego

I tak zbliżają się w tym roku święta. Co roku obiecuję sobie, że każde kolejne święta z moją rodziną będą coraz fajniejsze, coraz ciekawsze, coraz bardziej „w naszym stylu”, a nie w stylu dopasowanym do pór karmienia i drzemki.

I w tym roku święta wielkanocne mieliśmy spędzić u teściów nad wielką wodą. Wiadomo, mając dzieci przygotowujesz taką eskapadę przez długi czas. To nie są spontany, które robi się na studiach. Wyjazd 400 km planujesz przez miesiąc. My planowaliśmy dwa miesiące. Wszystko co było do przygotowania przez nas… zrobiliśmy.

Ale, ale…

Tydzień przed wyjazdem, wiadomo, trzeba sprawdzić samochód. No i sprawdziłem. Mogę po tym sprawdzeniu pojechać tylko w jedno miejsce. Do warsztatu.

Serio, kocham swojego Mercedesa. Jest stary, ale kocham go miłością taką, jaką darzę np. nasze koty, albo psa. Służył nam dzielnie, nigdy nie wymiękał. Ale jak wymiękł to raz a porządnie. Po werdykcie okazało się, że doprowadzenie go do porządku będzie kosztowało tyle ile jest wart.

Czyli historia kończy się na tym, że nie mamy czym wyjechać na święta. Okazuje się, że samochód w rodzinie jest członkiem rodziny, bez którego nie ma wakacji. 100% #niedozastąpienia

Stary, bujaj autobusem – ludzie tak robią

Autobusy są super, ale nie z dwójką dzieci. Samochód is dead, więc trzeba zorganizować nowy. Jak się ma małe dzieci to wydaje się trochę pieniędzy. Cały czas wydaje się pieniądze. Ale ja nie o tym.

Zmierzam do tego, że każde przygotowania i solidne przyłożenie się do realizacji jakiegoś planu – na przykład wyjazdu – nie zawsze oznacza, że on się powiedzie. Zauważyłem też, że im więcej dzieci – tym więcej problemów. Zadziwiające co?

No i ten cały wyjazd. Wszystko jest już zorganizowane, a z naszego życia wypada wehikuł, który miał nas zawieźć na miejsce. Lekka panika. Nikt nie ogarnia co teraz robić. Nagle ostatni tydzień przed świętami wszystko się sypie.

Bez samochodu. Zostaje autobus, albo taksówka. Tylko, żeby jeździć taksówką, musiałbym wyczyścić konto w bardzo dynamiczny sposób. Lepiej jednak jak jest samochód. Brak pojazdu nie jest do porównania z czymś innym. To nie jest sytuacja w której boli Cię gardło, a w szafce nie masz Tantum Verde w sprayu. To coś gorszego. To nawet nie tak jak chcesz kanapkę, a brakuje Ci masła. Fuck that shit.  Brak samochodu, to jak brak wątroby.

Nie czuję świąt 🙁

Idą święta. I jakoś ich nie czuję. Jeszcze tydzień temu, miałem w głowie kolejny z tych wypaśnych planów pt. „te święta będą lepsze niż poprzednie„. I się zastanawiam czy Bóg na to wszystko patrzy? Czy to co się teraz dzieje, serio prowadzi do czegoś dobrego?:) Czy Bóg chce mi powiedzieć, że będziemy mieli nowy samochód? Jeśli tak, to robi to w bardzo nie-świąteczny sposób.

No i co teraz robić? Na siłę bujać z domu? Czy odpuścić i spędzić okres świąteczny w domu? W domu też jest fajnie.

 

UPDATE:

Pisałem w tekście, że mnie ludzie nie prowokują.
Ja pierdolę, ludzie też mnie jednak prowokują. Cały ten tekst zdezaktualizował się w jeden dzień. Wyjazdu nie będzie. Czekam na przelew.

1 comment
  • Konrad
    04/04/2015

    nawet ze sprawnym samochodem nie czuję świąt. w tym roku to po prostu jakiś długi weeknd wypadł/

Comments are closed.