Ostatnie miesiące pomimo, że obfitujące w pracę to mocno różniły się od tych wcześniejszych. Kiedyś uwalałem się pracą po łokcie, byłem zmęczony, ale zawsze miałem jakieś ukryte pokłady sił, które pchały mnie do przodu. Podobno teraz jest przesilenie wiosenne. Taki czas kiedy można czuć się gorzej, czuć mniej siły i generalnie, może się wydawać, że nie podołamy, nie da się, nie umiem i nie nie nie. Wszystko na nie. Co by nie zrobić – nie. Ludzie wokół mają dosyć.
Takie coś właśnie czuję. Czytałem ostatnio artykuł mojej koleżanki, która pisała, żeby zastanowić się nad zbytnim przeciążaniem się pracą. Ją takie przeciążenia doprowadziły do bolesnej choroby. Czy ja też dojdę do takiego etapu? Wydawałoby się przecież, że jestem w stanie się na chwilę zatrzymać. Przecież mam dzieci na których mi zależy. Pracowałem ciężko przez ostatnie parę lat. Przecież na pewno wypracowałem sobie kredyt zaufania u ludzi dla których pracuję. Przecież oddałem im moje weekendy, które miałem spędzić z dziećmi. Dostali też wolne wieczory. Oddałem im spotkania rodzinne i wolny czas na słuchanie radia w samochodzie, stojąc w korku. W każdym w tych momentów pracowałem. Nie mówiłem im o tym, ale czułem zobowiązanie, żeby dać im najwięcej ile się da. Przecież mi płacą za dobrze zrobioną robotę. W pracy nie ma ludzi #niedozastąpienia, taki jest fakt. Lepiej lub gorzej, ale każdego da się zastąpić.
Jeśli zastanawiasz się co lepiej zrobić, czy wyrzucić do śmietnika swoje wolne godziny, czy wesprzeć pracę w której Twoje zaangażowanie nie będzie w żaden sposób docenione – wiesz co zrobić. Ja jestem jeszcze hipokrytą. Daję się naginać. Tracą moje dzieci, tracę ja. Muszę chyba dostać jeszcze bardziej po zdrowiu, jeszcze bardziej po urażonej ambicji, żeby pójść po rozum do głowy. Dom jest #niedozastąpienia praca nie.