Właśnie sobie uświadomiłem, że definicja „pracy” jest w dzisiejszych czasach bardzo szeroka. Rozmawiałem dzisiaj z taksówkarzem. Zazwyczaj trzymam się tradycyjnej konwencji taksówkowej i siedzę cicho ogarniając swoje maile.
Dzisiaj jednak przejeżdżając przez Mokotów zobaczyłem na ulicy mnóstwo ściętych drzew, które pomimo, że są dosyć przyziemnym tematem, to potrafią wkurwić człowieka fachowo. Wiecie. Nauczyłem się, że świadomość miejsca w którym się żyje jest bardzo istotna. I nie znam człowieka, który by mógł powiedzieć, że ma w dupie drzewa.
Nawet jeśli jest jakieś „lobby” smogowe, to nie ono jest tematem. Wycinanie zdrowych drzew w centrum miasta jest chujozą. Niczym innym tylko tym. Nie znam człowieka, który by powiedział, że drzew w Warszawie jest wystarczająco dużo i że woli widok betonu bardziej niż park z zielenią. Pewnie są tacy hardcorowcy, którzy lubią swoje dzieci ganiać po śródmiejskich chodnikach i ulicach, ale to chyba nie pod moim adresem. Można by biura, kolejne Biedronki, poczty i salony telekomowe zamienić na jakąś inną lokalizację. Np. na Targówek. 😉
Te wycięte drzewa spowodowały lekkiego wkurwa i tak jakoś rozmowa przeszła na Prawdziwość i Smalec. Trochę se ponarzekaliśmy. To było oczyszczające. No ale wracając do tematu. Poza narzekaniem na Andrzeja Budę i rozmowom o eko-terroryźmie politycznym, siedzę sobie w taksówce i pracuję. Tak jak teraz. Z drugiej strony Ola wiele razy mi powtarzała, żebym wrócił na siłownię.
Wróciłem. To znaczy zawiozłem Olę i dzieci na siłownię. A sam poszedłem po butelkę Coli na stację benzynową. Ten tekst piszę z kanapy na siłowni. Z Coca Colą w ręku. Wróciłem na dobre. Nie ma to jak wena idąca z obecności ludzi mających tylko samozaparcia, żeby przychodzić tu dzień w dzień i robić kilometry na bieżni. Szacun. Jedynym stresem jaki mam siedząc na kanapie na siłowni to to, że Paweł Rożniatowski przyjdzie i znowu będzie pytał kiedy wrócę ćwiczyć. A ja już ćwiczę, przychodzę tutaj. Po prostu zaczynam od partii palców. Niezwykle istotna umiejętność. Jeszcze miesiąc i wejdę na górę 😉
Znowu odbiegłem od tematu. Miało być o pracy. Ano właśnie. Dzisiaj z tej kanapy na siłowni piszę tylko ten tekst. Robota/praca jest to naciągana. Ciężko tak to nazwać. Hobby raczej. Ale czasami jak przychodzę na siłownię, to też pracuję w excelach i powerpointach. No i to jest całkiem wygodne. Dzieci siedzą na sali zabaw u Dominiki, obok. A ja mam wieczór, względny spokój i możliwość zrobienia na komputerze tych spraw, których nie zdążyłem za dnia. To nic, że za plecami gra disco na zajęciach na brzuch. Z góry gra afrykańska muza. Ludzie krzyczą jak zabijani, na zajęciach z tabaty. Czasami przychodzi po 20 osób na minutę, czasami nie. Ale szczerze, to jest i tak większy spokój niż w domu! Warunki są przewidywalne! Idealna atmosfera do pracy.
I do tego właśnie zmierzam. Czasy mamy takie, że komputer i smartfon z Internetem daje możliwość pracy wszędzie. I to moje przerysowane pracowanie na siłowni (ale z dobrymi efektami!) jest świetnym przykładem na to, że DZISIAJ trzeba być elastycznym, bardziej niż guma! I mnie taki stan rzeczy cieszy.
Następnym razem spróbuję napisać coś na sali zabaw dla dzieci. Choć nie spodziewam się żadnych pozytywnych efektów. Za dużo tam dzieci. Więc może tytuł jest trochę błędny. Mogę pracować wszędzie, poza miejscami gdzie są same dzieci!
PS.
Nie ma, że się nie da 😉