Nasz kraj ma pewne unikalne cechy psychiczne. To cechy, które nie pozwalają nam nigdy poczuć pełnej swobody. Swobody w życiu. Bo praca to życie. Jak inaczej mogę nazwać czynności zajmujące nam najlepszy czas dnia? Niemal każdego dnia. Pracujemy, żeby żyć, żyjemy żeby pracować. Ludzie wychowani w latach 80/90 dostali od życia naukę: musisz pracować, bez pracy będzie nędza. Musisz zarobić na każdy grosz, nie odpuszczaj, musisz się bić o swoje.
I my jak te małpki bijące się o jednego banana na obiad przyjęliśmy te zasady jako pewnik. Biliśmy się o pierwszą pracę, biliśmy się o drugą. Godziliśmy się na słabe warunki pracy, bo „jakoś trzeba było zacząć„. Później kilka lat narzekaliśmy, że „to jeszcze nie to miejsce docelowe„. Później poszło nam lepiej, ale firma płacąca twoje faktury, upadła. Następnie musieliśmy mieć lepszą pracę, żeby utrzymać standard życia. Przecież nie można się cofać.
Bierzemy kolejną robotę. Nie dostajemy umowy o pracę. Wszyscy wiemy doskonale, że ktoś kto daje nam zajęcie jest uczestnikiem tego samego systemu podatkowego. Słyszę od zawsze, że pracodawcom trzeba pomagać. Cóż. Pracodawcom nie można raczej przeszkadzać. Tyle by wystarczyło. Tylko, że Ministerstwo Pracy żyje w świecie równoległym i pisze prawo pod siebie.
I gdzieś tutaj nagle pojawia się nasze dziecko, albo nawet więcej dzieci. A Ty nadal nie znalazłeś takiej pracy,
w której czułbyś, że ktokolwiek rozumie ile pracy w to wszystko wkładasz. Jesteś pomiędzy tyrką i rodziną. Jedno i drugie jest Ci potrzebne do życia. Jako, że chwilę temu zmieniłeś robotę, nie możesz wziąć urlopu. Nie dasz rady wyjechać na miesiąc i nie martwić się niczym. Bank dobija się o swoje. On nie uzna Twojego „muszę na miesiąc olać wszystko i zająć się sobą, poczekajcie spokojnie”.
Czas przyjścia dziecka na świat to moment, w którym weryfikuje się sporo rzeczy. Dostajemy od życia pewien powód. Mój kolega określiłby to jako stan „Koniec pierdolenia”. Nagle się już na nic nie czeka. Nie rozumie się. Szybciej załatwia się formalności. Chce się więcej czasu na wypoczynek. A w sumie to zaczyna się dopiero szanowanie swojego czasu „po pracy”. Nie chcemy pracować po 16 godzin na dobę, za równowartość miesięcznego czynszu.
I nie mówię o tym, żeby wjechać na tematy polityczne. Chcę powiedzieć po prostu, że rodzice sami w sobie mają już tak poukładane w głowie, że są gotowi, żeby być mądrym życiowo. Chcemy zmian. Wiemy, że nasz pracodawca, to zazwyczaj nasz kolega. Sami bywamy pracodawcami. Rozumiemy problem. Tak jak kiedyś, jesteśmy zorganizowani. Nie mamy wsparcia systemu. Sami sobie wydzieramy to wsparcie z rąk. Zaczynamy wreszcie mówić jednym głosem.
A wiecie dlaczego pracodawcy mogą zmienić świat pracujących rodziców?
Bo sami ten świat tworzą. Jak nie zaczniemy naprawiać systemu pracy, to sami siebie pozbawimy komfortu życia. System pracy musi się zmieniać. Wszyscy potrzebujemy zrozumieć siłę tkwiącą w smartfonie, internecie, mailu, tablecie… Wykorzystując ten sprzęt, jesteśmy w stanie pracować więcej, w krótszym czasie. To powinno się propagować. To jest kolejny krok. Szefowie, rodzice. Rozejrzyjcie się i dajcie sobie wszyscy więcej luzu. Roboty jest dużo, poprawmy jakość swojego życia w pracy, a poprawimy wszystkie aspekty życia.
Najważniejsze, żeby oni zrozumieli:
