Kto do Was pisze? Czyli cała prawda o Polnych.

Kto do Was pisze? Czyli cała prawda o Polnych.

To będzie najbardziej osobisty artykuł w dziejach tego bloga. Może się Wam wydawać, że już wszystko o nas wiecie. Ale tak na prawdę wiecie tylko tyle, ile chcieliśmy Wam dotąd pokazać. Zabrzmiało jak wstęp do pokazu Davida Copperfielda. To pewnie przez to, że czytamy ostatnio dużo bajek.

Ile mamy lat? Ja jestem rocznik ’85, a Olga ’84. Panna i Rak, tym razem panna to ja. Od zawsze to powtarzam, panny to spoko typy. Według horoskopu taki związek nie rokuje na przyszłość. Jak widać obydwoje lubimy wyzwania.

Nam się już to udaje od blisko dziewięciu lat. Mnóstwo czasu. Dziewiątą rocznicę będziemy obchodzić jakoś w lutym. Kiedy? Dokładnie nikt z nas nie pamięta. Pewnie Facebook pamięta, ale nie chciało nam się tak daleko scrollować.

Nasz związek zawiązał się bardzo szybko. Pewnie dlatego, że gdy spotkaliśmy się, mieliśmy na swoim koncie parę związków, które dały nam się we znaki. Wiedzieliśmy już czego w życiu chcemy, jak nasz bajka ma wyglądać. I kliknęło.

Jak poznałem Waszą matkę?

Poznaliśmy się kiedy pracowałem w grono.net. Roczniki 90te pewnie nie wiedzą nawet co to jest. A jest to coś historycznego i wartego odnotowania w historii. Jest to pierwsza polska społeczność internetowa. Była dostępna tylko na zaproszenie. Dzięki temu relacje były tam naprawdę bliskie. Ktoś musiał Cię zaprosić, żeby móc założyć konto. Można powiedzieć, że była to społeczność złożona z samych znajomych. I znajomych-znajomych.

Jeśli dobrze pamiętam, to miałem tam numer użytkownika 225. Sam początek. Byłem tam e-marketing managerem tylko do zamknięcia. A szkoda, że cały ten projekt przepadł. Była w nim niesamowita energia. Przedsięwzięcie, które wykreowało sporo ciekawych ludzi.

Chwilę wcześniej miałem pracować w innej firmie jako specjalista ds. promocji. Tą firmą było Gadu-Gadu. Pracowałem tam w najpiękniejszych czasach. Warunki, atmosfera i ludzie byli niepowtarzalni. Momentami można było to nazywać „Polskim Google tamtych czasów”.
Jak poznałem moją żonę? Wynajmowałem wraz z koleżanką z pracy mieszkanie na Gocławiu. W przerwie od roboty, zorganizowaliśmy imprezę karaoke na którą przyszła moja przyszła małżonka. Przyszła i została. Dosłownie.

Krótka piłka. Najbardziej konkretna laska jaką poznałem w swoim życiu.
Teraz powinien paść cytat prosto z filmu, o tym, że z pierwszym spojrzeniem wiedziałem, że będzie moją żoną. Nie wiedziałem. Nigdy nie myślałem, że będę miał żonę. Tym bardziej dzieci. Ale Ola, była po prostu spełnieniem moich marzeń. Piękna bestia z charakterem, którego nie dawało się pokonać.

Ola, ówczesny mistrz kosmetyki (chociaż teraz nadal sporo umie). Pracowała w kolejnym już w swojej karierze salonie manicure. To były złote czasy, kiedy jeszcze nie miała nic wspólnego z fit&healthy. Każda impreza była nasza, a na kaca jedliśmy wszystko co było pod ręką. Szczęście, że Mc’a mieliśmy dosyć daleko, a w dodatku nie mieliśmy samochodu.

Nasz związek leci z prawdziwie włoskim temperamentem. Miał wzloty i upadki.
Kochaliśmy się wprost proporcjonalnie do zrywania ze sobą. Było wyprowadzanie się i iskry. Choć muszę przyznać, że to Olga na początku bardziej dbała o to by się nic nie rozleciało. Miała dużo cierpliwości. Ja nie miałem wcale.

To też dało mi do myślenia. Wiedziałem, że jest kimś kto zawsze będzie przy mnie. Nie ważne co się stanie i jak bardzo źle by nie było. Piękna bestia. Teraz brzmi jak z romantycznego filmu.

Wiele razy zmagaliśmy się z brakiem kasy. Zmienialiśmy mieszkania, ja szukałem pracy idealnej. Czasami ją miałem, czasami wcale. W połowie musiałem startować ze wszystkim od bardziej niż zera. Ola z kolei tworzyła „nietuzinkowy” salon w samym centrum Warszawy. Ogarniała to z grupą niesamowitych fryzjerów. Najlepsi kolesie. Dobrzy ludzie. Klientami salonu były same sławy show-biznesu. Skąd to się wzięło w naszym życiu? Dużo dobrej energii, dobrzy ludzie i solidna praca.

Nawet oświadczyny były w okolicach dedlajnu

W drugą rocznicę związku oświadczyłem się białogłowej. Dwa tygodnie później okazało się, że spodziewamy się dziecka. Od 3 miesięcy „byliśmy w ciąży”, tylko Olga była tak zapracowana, że nawet nie zauważyła że coś się zmieniło. Oczywiście dla wszystkich wokoło wyglądało to jak oświadczyny „bo dziecko”. A inaczej. Jestem mistrzem dedlajnu. Najlepszą robotę robię na chwilę przed terminem projektu. I to się odnosi do całego mojego życia 😉

Zbyt biedni na normalne mieszkanie

Wynajęliśmy starą kawalerkę przy szpitalu św. Zofii. Była to przestronna, bo ponad 40m2, wysoka na 3 metry, stara melina za grosze. Dlaczego melina? Bo zdarzało się, że w niedzielę o 7 otwierałem drzwi, a witał mnie koleś na głodzie, wciskający mi pieniądze do rąk. Szukali drogi na hel. Na drzwiach od łazienki, od środka, był namalowany (farbami!) liść konopii. Piękny. Do zamalowania. Ah, na dywanie znalazłem prawdziwe konopie. Boże, co za klimat 😉

Moja kreatywna narzeczona stwierdziła, że pomalujemy wszystko w tym mieszkaniu na biało i będzie git.
 Chyba hormony jej wtedy przyćmiewały racjonalne myślenie. Ale faktycznie zrobiła z tej nory komfortowe mieszkanie.

Gdy wynosiliśmy się stamtąd, mieliśmy listę ludzi którzy chcieli po nas przejąć to mieszkanie. Wynajmowaliśmy je za 700 zł. Jak wychodziliśmy było już po 1500. Cieszę się, że daliśmy radę przetrwać tamten okres.

Totalny fart na parę lat

Potem był Tarchomin. Wcześniej zarzekałem się, że to teren na który nigdy w życiu się nie przeprowadzę. Nie mieliśmy samochodu, ale dziecko tak. Było to cholernie daleko, a ja musiałem być codziennie w pracy. Zima, jazda trzema autobusami w jedną stronę. Tłok, masakra. Depresja. Ale dostaliśmy genialną cenę. 1600 zł miesięcznie za 72 metry kwadratowe z wielkim balkonem i parkingiem podziemnym. 3 pokoje nowiuśkiego mieszkania w którym nie ma NIC poza kuchnią.

Ale teraz mogę powiedzieć, że gdyby nie dojazdy to do dziś mogę śmiało twierdzić, że to nasz wspólny najlepszy czas. Urodził się wtedy Bruno, mieszkaliśmy na osiedlu gdzie były same małżeństwa w naszym wieku. Z dziećmi takimi jak nasze. Było tam mnóstwo przemiłych, życzliwych i pomocnych ludzi. Serio.

Nie spodziewałbym się kiedyś, że można tak szybko i tak mocno zżyć się z nieznanymi wcześniej osobami. Wszystko działało tam jak komuna. Nie trzeba było nawet z osiedla wychodzić, żeby dobrze się bawić. Mieszkając w jednej klatce, albo jednym budynku (były podziemne garaże z przejściem do każdej klatki) zawsze można było przekładać dzieci, tak żeby było dobrze.

Początek bloga, ze złości

Wtedy też powstał blog Tata w Pracy. Sporo czasu traciłem na dojazdy, nie mieliśmy jeszcze samochodu, wiec moim pomysłem było spisywać to wszystko co się dzieje. Chciałem pamiętać i wiedzieć czy jest to wystarczająco dużo czasu. Z perspektywy czasu widzę, że to był świetny pomysł. Dzięki temu, że piszę, dużo więcej zastanawiam się nad tym co robię.

Z drugiej strony, zacząłem pisać z jeszcze jednego powodu. Pracowałem w agencji reklamowej, z doświadczonymi accountami. Ja jako digitalowiec wychowany na klawiaturze komputera i stronach www, gardziłem PowerPointem. Dlatego zazdrościłem accountom umiejętności pisania prezentacji. Zwięzłości. Ustawiania tych kwadracików, robienia wykresów i udowadniania klientowi w prostych słowach, że warto kupić jakąś kreatywną koncepcję. Najnormalniej w świecie musiałem nauczyć się wyrażać swoje myśli w zwięzły sposób. A pisanie bloga to coś wymagającego takiej elastyczności, że ćwiczy każdą literkę w głowie.

Lord Vader II, zgłaszam niegotowość po raz drugi

Z czasem podjęliśmy decyzję o drugim dziecku. Gdy Lila przyszła na świat mieliśmy już wszystko obcykane, zdecydowanie mniej nerwów, mogliśmy bardziej cieszyć się małym brzdącem. Były nam znane najgorsze fakapy, które przeszliśmy z Brunem 😉

Zresztą Lila była dosyć prostym w obsłudze zwierzakiem. Do 6 miesięcy jej plan dnia wyglądał tak, że jadła z piersi co 30 min, a potem spała od 17:00 do 5:00 rano. Zazdrościłem jej wszystkiego! 😂

To co jest teraz

Bliższe czasy już dobrze znacie, bo przeprowadzka do Falenicy, zmiana mojej pracy, otwarcie naszej agencji współpracującej z blogerami. Wszystko to czasy archiwizowane na blogu.

Co się zmieniło przez ten czas?

Na pewno dorośliśmy. Nabraliśmy więcej szacunku do czasu. Nauczyliśmy się cierpliwości, pokory, ciężkiej pracy i niepoddawania się. Z pewnością największym naszym cementem są dzieci i to, że oboje jesteśmy bardzo kreatywni – każde z nas na swój sposób.

Co parę dni mamy nowe pomysły i marzenia, które chcemy realizować. Różnimy się tak bardzo, że można by podważać zasadność naszego związku.

Tata w Pracy / To be Fit
Tata w Pracy / To be Fit

Ja lubię spokój i robić wszystko powoli. W weekendy wolę zostać w domu i leżeć na kanapie, myśląc co zrobię w tygodniu. Ola to zupełne przeciwieństwo, szkoda jej na wszystko czasu, więc robi milion rzeczy na raz – i wymaga tego od pozostałych. Nie pamiętam soboty, kiedy by nie wpadła na kolejny super pomysł co możemy zrobić razem.

Dlatego też wiemy, że każdy musi mieć czas dla siebie, na realizowanie swoich spraw.
W wychowywaniu dzieci jesteśmy zgodni – jesteśmy zgodni, że Ola wie co robi 😀 
A tak serio to mamy podobne przemyślenia związane z własnym dzieciństwem i to powoduje, że mamy podobne cele co do dzieci. Dzieci mają mieć dobrze i mądrze. Ale chcemy, żeby myślały głową, były dobrymi ludźmi oraz dbały o siebie nawzajem. Jak do tej pory wszystko idzie zgodnie z planem.

A co chcemy teraz?

Ostatnio zgodnie doszliśmy do wniosku, że nie mamy żadnych marzeń związanych z rzeczami. Karmimy się doświadczeniami życiowymi. Lubimy jeść i odnajdujemy dużo radości we wspólnym jedzeniu. Dzieciaki nam towarzyszą, dzięki czemu nie mają problemów z jedzeniem najróżniejszych potraw. Bruno mógłby praktycznie być wegetarianinem, bo gardzi mięsem.

Bardzo chcielibyśmy tylko jednej rzeczy. I na nią pracujemy całym sercem. Jest to dom. Taki w którym wszyscy pomieścimy nasze zainteresowania, ego i zwierzęta. I pomimo, że często wiatr wieje w twarz, to damy radę. Już wiele razy udowadnialiśmy sami sobie, że we dwoje można zrobić wszystko. Teraz jest nas czworo.

9 comments
  • rodzicewsieci.pl
    22/12/2017

    Świetny tekst. I te różnice między wami.. jakbym widziała nas. On spokojny, przyziemny a ja tysiąc szalonych pomysłów na minutę, które realizować chciałabym od zaraz. Cudnie się na was patrzy! Wszystkiego dobrego dla was! Jeszcze więcej miłości, pracy 🙂 i tych JEJ pomysłów! Pozdrawiamy.

    • Tata w Pracy
      23/12/2017

      <3

  • Szpila
    22/12/2017

    Kamil, bardzo fajnie było pracować z Tobą w jednym pokoju 😉

    • Tata w Pracy
      23/12/2017

      I vice versa. Rzadko trafia się takie dopasowanie muzyczne 🙂

  • Aleksandra Bohojło
    22/12/2017

    Ech, fajna z Was para, a te wszystkie życiowe perturbacje są potrzebne, bo przecież nas kształtują jako ludzi, małżeństwo, rodziców, przyjaciół, etc. Osobiście bardzo cenię sobie te właśnie najtrudniejsze doświadczenia. Dzięki nim jestem silniejsza, dojrzalsza, pewniejsza tego co robię i jakich wyborów dokonuję. Wesołych, rodzinnych i beztroskich świąt Kochani. With love.

    • Tata w Pracy
      23/12/2017

      Jeśli peturbacje powodują, że jest się fajnym człowiekiem, to jesteśmy najfajniejsi ;-))
      Chociaż wolelibyśmy, żeby trochę się nam wszystko już ustabilizowało.

  • Szymon
    23/12/2017

    Rewelacyjny tekst! 🙂

  • Karol
    02/01/2018

    No to jak z tym Domem w nowym roku będzie? Skoro pokorę już macie, to zaproście może na całego do współpracy Matkę Bożą, a Ona go Wam postawi zanim się obejrzycie. Królowa Polski też ma swoje „biznes plany” i „strategie rozwoju” na 100-lecie niepodległości i nie tylko ;-).

  • Tomasz – Tasty Way of Life
    04/01/2018

    Dobra warszawska historia… Tym bardziej dla kogoś, kto 7 lat temu rzucił Warszawę dla Krakowa 🙂 A wychował się w Wilanowie, mieszkał na Grochowie, w Marysinie, Wawrze i na Białołęce. A pracował na Służewiu, Saskiej Kępie i w Mordorze. Zaskoczyło mnie tylko jedno: jesteś ode mnie o 10 lat młodszy. Nie wyglądasz 🙂 Najlepszego w Nowym Roku.

Comments are closed.